18 czerwca 2013

Dlaczego to jest takie trudne?



Kilka dni temu w sieci ukazał się bardzo ciekawy wykład prof. Rybińskiego kolejny raz poruszający problem z polską innowacyjnością. Szczególnie polecam ciekawe rozwiązania zaproponowane przez pana profesora (od ok. 24 minuty).

Ta prezentacja zmusiła mnie też do pewnej refleksji. Jeżeli spojrzymy na to, co obecnie dzieje się z naszym krajem, to można odnieść wrażenie, że staliśmy się krajem kolonialnym (i nie tylko dlatego, że jesteśmy częścią UE: http://youtu.be/AYqwPEQv43Y). Dawno temu państwa takie jak Hiszpania, Wielka Brytania, czy Francja kolonizowały odległe regiony w celu zdobycia przede wszystkim bogactw naturalnych (złoto, przyprawy, plantacje, etc.). Dzisiaj nadal postępuje proces kolonizacji, tylko trochę w innej formie. Nie kolonizują nas już państwa, ale duże międzynarodowe przedsiębiorstwa, które nie poszukują w Polsce surowców, ale świeżych mądrych umysłów, które zasilają coraz to nowsze centra outsourcingowe. Młodzi dobrze wykształceni Polacy pracują dla dużych korporacji za stosunkowo niewielkie pieniądze w porównaniu z tą samą pracą wykonywaną przez pracownika w Niemczech, czy USA.

Kiedyś zadałem sobie pytanie, skąd wynikają takie duże różnice w poziomie zarobków na tych samych stanowiskach w różnych państwach. Weźmy na przykład sprzątaczkę w Polsce i w Niemczech. W obu przypadkach wykonują bardzo podobną pracę, żyją w miastach podobnej wielkości i pracują mniej więcej tyle samo czasu. Załóżmy teraz, że polska sprzątaczka zarabia 2000 zł, a niemiecka 2000 euro. Za 2000 zł w Polsce da się utrzymać, ale już nie pozwolimy sobie na wiele przyjemności i w trakcie miesiąca wydamy praktycznie całą swoją pensję. Za 2000 euro możemy prowadzić życie już na znacznie wyższym poziomie. Skąd wynika ta różnica? Wykonujemy tą samą pracę w państwach należących do UE, a nasze zarobki są tak mocno zróżnicowane?

Odpowiedź jest bezpośrednio związana z poziomem naszej krajowej gospodarki. Jeżeli w Polsce z otwartymi ramionami witamy duże międzynarodowe koncerny, które chcą postawić u nas montownie, czy "data center", a kompletnie nie wspieramy własnych przedsiębiorstw w osiągnięciu sukcesu na globalnych rynkach, to nie mamy żadnej możliwości podniesienia płacy dla wyżej wymienionej przykładowej sprzątaczki. Duzi zagraniczni inwestorzy są zwolnieni z podatku lub płacą go relatywnie bardzo mało do osiąganych dochodów. Dodatkowo za (stosunkowo) niewielkie pieniądze zatrudniają zdolnych ludzi wykształconych przez państwo polskie. Jeżeli nasze polskie firmy wychodziłyby na rynki zagraniczne i dzięki temu bogaciły się, to również pracownicy więcej by zarabiali, poziom życia znacznie by się poprawił, a wypracowany zysk zostałby dalej zainwestowany w Polsce. Dlatego Niemców, Brytyjczyków, czy Francuzów "stać" na to, żeby być bogatym narodem i w dodatku żyje się tam taniej (!) niż w Polsce, ponieważ te kraje mają wiele ogromnych przedsiębiorstw, które są światowymi potentatami. My musimy zrobić wszystko, aby pomóc polskim firmom w osiągnięciu globalnego sukcesu.

W przytoczonym na samym początku wykładzie podano szereg rozwiązań, które mogą pomóc nam w znacznym zwiększeniu innowacyjności polskiej gospodarki. Dla mnie wspólnym mianownikiem tych wszystkich propozycji jest współpraca. Niestety jest to jeden z naszych największych problemów, który znacząco blokuje ogromny potencjał, jaki w nas cały czas drzemie. Z moich obserwacji największymi problemami są:

1) brak chęci podejmowania współpracy z osobami różnymi od nas (np. różnimy się poglądami, nie znamy się, inaczej się zachowujemy, etc.)
2) brak woli współpracy, kiedy nie mamy natychmiastowych doraźnych korzyści

O tym samym problemie mówił Cezary Wójcik na ostatnim TEDxWarsaw:




Na koniec chciałbym przeprowadzić krótki eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie np. rektora dużej uczelni technicznej w Polsce. Pewnego dnia ten rektor osobiście wykonuje telefon do kilkudziesięciu prezesów firm (polskich i zagranicznych) działających w różnych sektorach przemysłu. Następnie umawia się z nimi na niezobowiązujący lunch, gdzie wyraża jednoznaczną chęć wzajemnej współpracy i proponuje kilka inicjatyw, które mogłyby być wspólnie zrealizowane np. angażujemy przedstawicieli przemysłu w proces powstawania programu nauczania, dajemy studentom realne problemy do rozwiązania (np. w ramach prac inżynierskich/magisterskich), finansujemy duże projekty realizowane przez koła naukowe, zapraszamy wybitnych absolwentów do współpracy, zachęcamy do zbudowania wspólnego centrum badawczo-rozwojowego, wymieniamy się najnowszymi informacjami dotyczącymi konkretnej branży, szukamy wsparcia dla młodych firm zakładanych przez absolwentów tej uczelni, etc.

Teraz chciałbym Ciebie, Drogi Czytelniku zostawić z takimi pytaniami:

Czy to co wyżej napisałem jest możliwe do zrealizowania?
Czy to jest aż takie trudne?
Czy to wymaga wielkich nakładów finansowych?
Czy to wymaga zaangażowania dużych zasobów ludzkich i czasu?
Czy to może w jakikolwiek sposób zaszkodzić takiej uczelni?
Czy są jakiekolwiek ograniczenia formalne, które uniemożliwiają podjęcie takiej współpracy?
Czy jest jakaś inna droga na zrealizowanie przykładowych inicjatyw, które wypisałem powyżej?



31 grudnia 2012

Hobbit - recenzja



Przed wyjściem na Hobbita przeczytałem mnóstwo opinii na temat tego filmu. Od najbardziej entuzjastycznych, aż po te bardzo krytyczne. W związku z tym szedłem do kina z bardzo mieszanymi uczuciami oraz obawą, że najbardziej oczekiwana przez mnie premiera tego roku okaże się wielką klapą. W końcu przyszedł czas, żeby skonfrontować to, co napisali krytycy z rzeczywistością. Wybrałem oczywiście wersję 2D z napisami, bo nie uznaję kina 3D, które mamy w obecnej formie. Moim zdaniem 3D działa praktycznie zawsze na niekorzyść większości filmów.

Już po pierwszych 20 minutach odetchnąłem z ulgą i byłem pewien, że się nie rozczaruję i film będzie jeszcze lepszy niż się spodziewałem! Dla mnie Hobbit jest niesamowicie zrealizowaną opowieścią filmową. Jest to film, który w mistrzowski sposób opowiada (to jest bardzo ważne słowo!) nam historię wyprawy Bilba Bagginsa. W dzisiejszym kinie, ale też w codziennym życiu wszystko musi być, już, teraz, natychmiast. Nie ma czasu na "snucie opowieści", tylko od razu musi być konkret. Inaczej tracimy naszą uwagę i biegniemy dalej, i tak dalej, i tak dalej, byle jak najszybciej. Peter Jackson w swoim Hobbicie powraca do korzeni, które każdy z nas bardzo dobrze zna. Podczas seansu czułem się prawie tak samo, jakby ktoś siedział ze mną przy ognisku gdzieś pośrodku Gór Mglistych i opowiadał barwną przygodę.

Taki specyficzny, powolny, czasami rozwlekły sposób narracji może się wielu widzom nie spodobać i może stąd wynikają recenzje mówiące o nudzie wiejącej z ekranu. Dla mnie każda "rozwleczona" scena mogłaby trwać jeszcze dłużej. Jest to też nauka płynąca z Hobbita, że zamiast pędzić w zabieganym świecie cały czas do przodu, czasem warto z innymi ludźmi wspólnie celebrować chwilę (świetna scena imprezy krasnoludów w domu Bilba).

Hobbit oprócz świetnej oprawy wizualnej i dbałości o detale (wszyscy fani Tolkiena będą zachwyceni!), jest też filmem z wartościowym morałem. Jeżeli ktoś nie lubi kina przygodowego w dodatku w klimacie fantasy, to i tak warto iść do kina ze względu na to, że Hobbit jest niesamowicie mądrym filmem.To jest nie tylko historia wyprawy do Samotnej Góry, ale też świetna opowieść o przyjaźni, o sile współpracy, o tęsknocie za utraconym domem, o pomaganiu drugiemu człowiekowi, o przełamywaniu własnych słabości oraz o tym, czym naprawdę jest odwaga (mistrzowska scena z Gollumem).

Wszystkim bardzo szczerze polecam Hobbita. Jeżeli chcecie zobaczyć jak powinno się w dzisiejszych czasach opowiadać historię, to ten film jest wręcz obowiązkową pozycją. Na koniec wrzucam jeszcze niesamowity soundtrack, który dodatkowo tworzy niezapomniany klimat całej opowieści:





16 listopada 2012

Każdy jest twórcą


Od pewnego czasu obserwuję bardzo silny trend w USA, który został nazwany "maker movement". Można to przetłumaczyć jako ruch twórców/działaczy. Polega on na tym, że każdy z nas może stworzyć absolutnie wszystko. Idealnym przykładem i pewnego rodzaju symbolem tego ruchu jest drukarka 3D, dzięki której możemy wydrukować u siebie w domu dowolną trójwymiarową rzecz.



W internecie jest mnóstwo gotowych projektów, które tylko czekają na wydrukowanie. Niektórzy sądzą, że stoimy u progu prawdziwej rewolucji polegającej na całkowitym odwróceniu zasad produkcji różnych dóbr. W niedalekiej przyszłości zamiast kupować np. kubek w hipermarkecie, będziemy mogli go sobie "wydrukować" u siebie w domu. Wartość produktu będzie stanowił projekt, który każdy będzie mógł kupić w internetowym sklepie.

Oprócz drukowania 3D ludzie są w stanie zrobić absolutnie wszystko. W internecie można znaleźć mnóstwo ciekawych projektów od drobnych rozwiązań przydatnych w domu (jak np. prosty klimatyzator) poprzez pojazdy własnej konstrukcji, aż po swojego satelitę (tak, można wysłać swojego satelitę już za 8000$ - http://interorbital.com/TubeSat_1.htm)! W USA funkcjonuje specjalny magazyn MAKE, który jest adresowany do ludzi, którzy chcą bawić się technologią i tworzyć swoje "rzeczy". O społeczności "makerów" w swoim wystąpieniu na TEDzie mówi założyciel MAKE:



W całym tym zamieszaniu nie chodzi tylko o bawienie się narzędziami i budowanie czegoś z rupieci, co moglibyśmy nazwać po prostu majsterkowaniem. Z takiej zabawy często mogą powstać naprawdę świetne rozwiązania, które będą stosowane przez ludzi na całym świecie, np. Marcin Jakubowski i jego plany budowy maszyn rolniczych:



Dzisiejszy bardzo szybki rozwój technologii informatycznych oraz bardzo tanich narzędzi takich jak Arduino, czy Raspberry Pi sprawia, że jesteśmy w stanie stworzyć praktycznie dowolne urządzenie. Ogranicza nas właściwie tylko nasza wyobraźnia.


Jednak w całym tym zamieszaniu nie chodzi tylko o budowanie zabawek dla dużych chłopców, ale zmianę nastawienia z biernego konsumenta na aktywnego działacza, który jest w stanie zmaterializować każdy ze swoich pomysłów. W dodatku nie potrzeba do tego wielkich nakładów finansowych, a w dodatku nasz produkt może mieć od razu zasięg globalny (albo nawet pozaziemski w wypadku satelity ;) ). Nie trzeba być również wielkim specjalistą od technologii, żeby coś robić i zmieniać rzeczywistość. Na przykład chcemy być dziennikarzem; to załóżmy swojego bloga i piszmy artykuły. Chcemy mieć swoje radio - nie ma problemu z nagraniem własnej audycji i wyemitowaniem jej w internecie. Zawsze marzyliśmy o produkowaniu filmów; dzisiaj mamy YouTube i wielomiliardową widownię na całym świecie.

Dlatego gorąco zachęcam do działania nawet w bardzo małej skali. Dzisiaj mamy takie możliwości o jakich jeszcze 20, nawet 15 lat temu mogliśmy pomarzyć. Zamiast narzekać na otaczający nas świat (ten najbliższy), może lepiej i łatwiej jest go zmienić po swojemu.

28 września 2012

d.confestival - relacja



W dniach 20-22 września miałem okazję uczestniczyć w pierwszej globalnej konferencji w całości poświęconej design thinking - d.confestival. Wydarzenie miało miejsce na terenie d.school w Poczdamie. Przez trzy dni odbyło się bardzo dużo interesujących wykładów, prezentacji, warsztatów, paneli dyskusyjnych oraz wydarzeń specjalnych w całości poświęconych design thinking. Dla kogoś zainteresowanego tą tematyką było to wydarzenie absolutnie obowiązkowe.

Osobiście wyniosłem z d.confestival bardzo wiele obserwacji oraz bardzo dużo przydatnej wiedzy o tym, w którym kierunku zmierza design thinking. Nie chcę opisywać po kolei każdego dnia i warsztatów, w których uczestniczyłem, ponieważ dla wielu czytelników może to być dość nudne. Poniżej wypisałem kilka wniosków i wrażeń, które są wg mnie warte uwagi.


Różnica pomiędzy designem, a design thinking

Bardzo dużo rozmów (nawet jeden z głównych paneli) było poświęconych właściwemu zdefiniowaniu pojęcia design. Okazuje się, że nie tylko w Polsce jest ten problem, ale właściwie wszędzie na świecie większość ludzi kojarzy design przede wszystkim z szeroko rozumianym wzornictwem przemysłowym. Bardzo dobrą definicję design thinking przedstawił dyrektor d.school na Stanfordzie George Kembel. Według Kembela każdy człowiek jest istotą kreatywną i jest w stanie tworzyć nowe pomysły. Natomiast design jest fizyczną reprezentacją naszego nowego rozwiązania; może to być nowy produkt, usługa, model biznesowy, program komputerowy, czy projekt silnika odrzutowego. Design thinking w tym modelu jest pewnym nastawieniem (ang. mindset), które pozwala nam dostrzegać potrzeby ludzi i tworzyć innowacyjne rozwiązania. 
Według mnie jest to bardzo dobra i przejrzysta definicja design thinking, która jednoznacznie tłumaczy co to właściwie jest. Od teraz będę trzymał się tej definicji, ponieważ cały czas mam ogromny problem z jasnym wytłumaczeniem co to ten design thinking właściwie jest (poza tym jest to definicja wprost z samego źródła ;) ).


Design thinking w biznesie

Był to chyba najgorętszy temat całej konferencji, ponieważ do Poczdamu przybyło wiele przedstawicieli biznesu, którzy chcieliby jakoś zastosować ten design thinking w swojej pracy. Zainteresowanie tym zagadnieniem było tak duże, że w ciągu trzech dni odbyło się kilka paneli skupiających się na różnych branżach - technologie mobilne, logistyka, zdrowie, bankowość, etc. Niestety nie uczestniczyłem w tych panelach, jednak miałem okazję być na dyskusji poświęconej bardzo ciekawemu zagadnieniu, czyli jak skutecznie przekonać klientów oraz kierownictwo do design thinking. 
Jednym z najważniejszych wniosków było to, że właściwie nigdzie nie udało się wprowadzić design thinking do kultury korporacyjnej odgórnym zarządzeniem. Wszędzie odbywało się to od małych zmian w ramach niewielkiego zespołu i systematycznie rozprzestrzeniało się po całej firmie.
W wielu środowiskach biznesowych design thinking jest postrzegane jako zabawa w lepienie papierowych śmiesznych przedmiotów. Wszyscy spotykają się z tym samym problemem niezależnie od kraju, mentalności, czy środowiska. Jednym z zaproponowanych rozwiązań jest opowiadanie o design thinking poprzez doświadczanie. Według tego założenia powstał słynny już 1-godzinny warsztat z projektowaniem portfela, który doskonale tłumaczy czym jest design thinking. Możemy zrobić najlepszą prezentację w PowerPoincie i pokazać twarde dane pokazujące, że firmy stosujące design thinking są liderami w swoich branżach, ale i tak decyzja o wdrożeniu tej metodologii ma charakter bardzo emocjonalny. Na Stanfordzie w d.school jest prowadzony specjalny 3-dniowy kurs dla menadżerów wysokiego szczebla, który ma na celu przede wszystkim zmianę myślenia z tradycyjnego biznesowego rozwiązywania problemów jedynie słuszną drogą na kreatywne podejście do tworzenia innowacji. 


Nie jesteśmy tacy słabi ;)

Dla mnie d.confestival był ważnym wydarzeniem również z innego powodu. Od roku prowadzę nieformalną grupę Design Thinking Warsaw, której głównym celem jest popularyzacja design thinking w Polsce. Z racji tego, że nasza inicjatywa jest pionierska na terenie naszego kraju, to nie mamy za bardzo porównania, czy to co robimy jest właściwe, dobre, pożyteczne. Jednak w konfrontacji do warsztatów, na których byłem podczas konferencji (prowadzonych przez profesjonalistów z d.school na Stanfordzie) oraz wielu rozmów z ludźmi, którzy zajmują się zawodowo design thinking; muszę stwierdzić, że nasza wiedza oraz umiejętności stoją na bardzo wysokim poziomie. Każdy uczestnik warsztatów w ramach Design Thinking Warsaw może być teraz pewny, że otrzymuje wartość na poziomie d.school na Stanfordzie.


Jak naucza się design thinking na świecie?

Z racji tego, że pracuję nad projektem stworzenia d.school'a na Politechnice Warszawskiej, to bardzo interesowały mnie wszelkie panele dotyczące edukacji design thinking. Okazuje się, że na świecie powstało trochę ośrodków, które profesjonalnie nauczają design thinking (Stanford, Poczdam, Paryż, Tokio, Pekin). Jednak mimo znacznie większej świadomości jakie korzyści może przynieść design thinking, to i tak proces przekonywania władz uczelni do zainwestowania w stworzenie "Wydziału Design Thinking" był w każdym wypadku bardzo trudny i karkołomny. 
Również interesujący był panel dotyczący programów nauczania design thinking w ramach istniejącej uczelnianej infrastruktury. W tym temacie też dość sporo dzieje się na świecie (St. Gallen, Moskwa, Istanbuł, Singapur, Koblenz). Bardzo ważnym i cennym insight'em jest to, że design thinking trzeba dopasować do lokalnej kultury. Na przykład w Singapurze jest duży problem ze zbieraniem obserwacji od obcych sobie ludzi, ponieważ w tamtejszej kulturze nie jest to dobrze widziane. W naszym przypadku takim problemem jest bark umiejętności pracy w grupie i na to trzeba położyć nacisk przy nauce design thinking w Polsce.
Jedną z cenniejszych uwag było też stwierdzenie, że design thinking nie jest zamkniętą metodologią, tylko każdy może ją dowolnie modyfikować i dostosowywać do swoich potrzeb. Z resztą inne podejście mocno kłóciłoby się z podstawami filozofii design thinking. Tutaj jest bardzo ważna informacja dla wszystkich entuzjastów tej metodologii. Sam dyrektor d.school na Stanfordzie gorąco zachęcał do eksperymentowania z design thinking i kształtowania tej metodologii na swój sposób. 


d.school Polska

Idealną pointą całego d.confestival'u był ostatni "polski" warsztat. Z racji tego, że na inne warsztaty brakło miejsc, a wykłady były mało interesujące, to postanowiliśmy w grupie polskich uczestników konferencji zorganizować spontaniczny warsztat pt. "Jak stworzyć d.school w Polsce?". W wyniku takiego nieoczekiwanego spotkania, wspierani przez przedstawiciela d.school'a z Poczdamu (pozdrowienia dla Andrzeja ;) ) stworzyliśmy wstępny plan mający na celu zbudowanie prawdziwego d.school'a w Polsce. Padło mnóstwo ciekawych pomysłów oraz propozycji i zaczynamy już działać. Na pewno będę informował o postępie prac nad tym projektem na moim blogu.


Tym optymistycznym akcentem skończyła się fantastyczna konferencja d.confestival, która jeszcze bardziej zmotywowała mnie do dalszego rozwoju w kierunku design thinking. Bardzo dobrze, że udało się na sam koniec coś konkretnego wypracować, ponieważ same wykłady i warsztaty są trochę w opozycji do hasła przewodniego design thinking - Stop Talking. Start Making!


Materiały wideo z konferencji:
  

12 września 2012

Rozwalamy kosmos


Parę dni temu gruchnęła jak grom z jasnego nieba przerażająca wiadomość. Okazało się, że tylko jeden polski projekt zostanie zrealizowany w ramach europejskiego grantu przeznaczonego dla młodych naukowców (spośród 536 z całej UE; pula projektu 800 mln euro). Więcej szczegółów tutaj:

http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103085,12465083,Wszyscy_tak_dobrzy_czy_my_tak_slabi__Dlaczego_polscy.html

Do teraz przez wszystkie media przewinęła się fala komentarzy jak źle się dzieje w polskiej nauce. Oczywiście za tydzień wszyscy zajmą się innym ważnym tematem i każdy zapomni o tym problemie. Wielu "ekspertów" stara się teraz znaleźć przyczynę, dlaczego tak mało naukowców aplikowało o europejski grant i dlaczego polska nauka jest na takim słabym poziomie?

Według mnie odpowiedź jest bardzo prosta - polskie środowisko akademickie pogrążone w chorym feudalnym systemie nie dojrzało jeszcze mentalnie do realizowania projektów, które mogą zmienić nasz świat! Poza nielicznymi wyjątkami - ostatnimi sprawiedliwymi polskiej nauki; reszta jest na absolutnym dnie. Wystarczy spojrzeć na jakiekolwiek ogólnoświatowe rankingi poziomu uczelni wyższych.

Jednak najdobitniej różnicę pomiędzy poziomem polskiej nauki, a najlepszymi ośrodkami pokazuje ta lista tematów projektów naukowych realizowanych w MIT Media Lab:

http://www.media.mit.edu/research/groups-projects

Nikt w Polsce nie zastanawia się nad tym jak stworzyć technologie przyszłości i dlatego ich nigdy nie stworzymy! Poniżej cytat z dzisiejszego wywiadu z szefem PAN prof. Kleiberem:

"Na jednym z takich spotkań pewien profesor powiedział mi, że jest historykiem sztuki i bada historię pobliskiego kościoła. Stwierdził, że dla nas ma to ogromne znaczenie, ale nikogo w Europie to nie zainteresuje. Tak się złożyło, że dosłownie następnego dnia poleciałem na spotkanie Europejskiej Rady Badań, gdzie podejmowano decyzję o podziale grantów. 1,5 mln euro otrzymał hiszpański historyk sztuki, który prowadził identyczne badania tyle, że dotyczące kościoła w Hiszpanii. Złożył wniosek i wierzył, że ma szansę. Polak tego nie zrobił. Naszym naukowcom brakuje odwagi, wiary w siebie. To tylko przykład, ale to typowe zachowanie w środowisku naukowym."

25 sierpnia 2012

Zmiana paradygmatu

Ostatnio trochę myślałem o Polsce i jak zwykle zastanawiałem się, co można zrobić, żeby w naszym cudownym nadwiślańskim kraju żyło się lepiej. Niestety co chwilę do nas docierają smutne informacje z mediów, które nie nastrajają optymistycznie. Zadałem sobie pytanie z czego to wszystko wynika; skąd biorą się te problemy? Oczywiście u podstaw wszelkich bolączek leży nasza mentalność, jednak to jest zbyt ogólna odpowiedź. Wydaje mi się, że bezpośrednią przyczyną większości problemów w naszym kraju są niekompetentni ludzie u władzy, którzy nie mają jasnej wizji i nie myślą o tym, co będzie za 5, 10, 50 lat. Nie chodzi tu tylko o rząd, ale też kierownictwo wszystkich państwowych instytucji, uczelni, urzędów miast, władz powiatowych, czy wojewódzkich, służby zdrowia, wojska, policji, etc.

Wszędzie gdzieś głęboko wciąż siedzi ten okrutny PRL-owski system myślenia i działania, którego nie można się pozbyć. Mało tego, jest on dziedziczony przez młodsze pokolenia, które nie pamiętają tych czasów, ale niestety myślą w podobny sposób. Niektórzy sądzą, że istnieje układ obcych mocarstw, który chce zniszczyć nasz kraj. Za bardzo nie wierzę w takie spiskowe teorie, bardziej my sami jesteśmy dla nas największym wrogiem. Tak jak w pewnym dowcipie o piekle; kiedy ktoś chce się wydostać z naszego narodowego piekiełka, to reszta wciąga go z powrotem do środka. Ja dodam do tego jeszcze swoje zakończenie. Jak komuś już się uda uciec z tego polskiego piekła, to idzie w swoją stronę i nie pomaga wydostać się innym.

Postawiłem sobie pytanie - jak to zmienić? Jak sprawić, żeby w Polsce żyło się lepiej? Jak wprowadzić normalność do naszego życia? Jak skutecznie rozwiązać wszystkie nasze problemy? Jak sprawić, żeby rządzący myśleli strategicznie, a nie w perspektywie 4 letniej kadencji?

Na pewno droga do sukcesu nie wiedzie poprzez zmiany systemowe. Moim zdaniem jedną z najbardziej spektakularnych porażek takiego podejścia w naszym kraju jest program innowacyjna gospodarka, który zamiast skoku polskiej innowacyjności, przyniósł kolejne spadki praktycznie wszystkich wskaźników innowacyjności. Wydaje mi się, że potrzebna nam jest zmiana paradygmatu. Dotychczas upatrywaliśmy szansę na jakiekolwiek zmiany poprzez działania administracji centralnej, która wprowadza poważne rozwiązania systemowe. Niestety w Polsce taka taktyka jest nieskuteczna, ponieważ te wszystkie rozwiązania są wprowadzane przez niekompetentnych ludzi, a reszta społeczeństwa i tak będzie kombinować po swojemu. Moim zdaniem trzeba realizować zakrojone na szeroką skalę działania oddolne, które spowodują pozytywne zmiany i rozwiążą nierozwiązywalne dotąd problemy z całkowitym pominięciem nieudolnego aparatu władzy.

Bezpośrednią inspiracją do napisania tego artykułu jest heroiczna walka Pana Marka z Poznania, który stara się zapobiec bezczelnym kradzieżom w jego sklepie. Z powodu bezsilności policji, Pan Marek postanowił nagrywać złodziei na swojej kamerze i upubliczniać ich wizerunek w internecie:


Po kilka miesiącach cała akcja odniosła spory sukces i kradzieże nagle ustały. Jednak Panu Markowi chodzi o coś więcej. Chce nie tylko porządku w swoim sklepie, ale też wprowadzenia globalnych zmian w całym kraju. Już teraz zgłaszają się do Pana Marka ludzie z całej Polski, którzy mają bardzo podobne problemy i chcą z nimi walczyć.


Mam nadzieję, że takich ludzi będzie coraz więcej, ponieważ tylko i wyłącznie my sami jesteśmy w stanie coś dobrego zrobić dla NASZEGO kraju. Nie zrobią tego za nas politycy, ani urzędnicy. Nawet drobne zmiany na naszym małym podwórku w skali wielu takich zmian w całym kraju mogą dać ogromny efekt. Dzisiaj mamy niesamowite technologie, które bez problemu mogą nam w tym pomóc. Pan Marek mimo 60 lat na karku, bez problemu nagrywa swoje filmy i wrzuca na YouTube. Dzięki temu twarz ostatniego złodzieja widziało prawie pół miliona ludzi.

Na koniec wrzucam słynny cytat pochodzący od samego JFK:



1 sierpnia 2012

Czy edukacja on-line to przyszłość?




Dzisiaj zobaczyłem dość ciekawe wystąpienie z TED Global, które dotyczyło edukacji on-line i wnisoków, jakie z tego płyną głównie na podstawie serwisu Coursera. Większość ludzi traktuje taką formułę przekazywania wiedzy dość niechętnie i podchodzi do całego pomysłu bardzo sceptycznie. Pytanie, czy w przyszłości edukacja on-line będzie odgrywać większą rolę?

Osobiście uważam, że to już nawet nie jest mrzonka przyszłości, ale teraźniejszość. Obecnie mamy dostęp do wielu bardzo wartościowych materiałów edukacyjnych w formie pojedynczych wykładów, czy całych kompletnych kursów (Coursera, EdX, MIT OpenCoureWare). Materiały dydaktyczne zawarte w tych serwisach zdecydowanie przebijają jakością, to co możemy zastać na polskich uczelniach. Sam bardzo mocno korzystałem z materiałów przede wszystkim zawartych na MIT OCW, a zwłaszcza w kultowym kursie Waltera Lewina - Classical Mechanics. Jeżeli już teraz mamy takie możliwości, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pobierać nauki prosto z MIT, czy Stanfordu. Nie ma zbyt wielkiej różnicy pomiędzy fizyczną obecnością na wykładzie, a oglądaniem go w formie wideo. Może czasem brakuje możliwości zadawania pytań, ale np. Corsea już eliminuje ten problem.

Dlatego uważam, że warto porzucić wszelkiego rodzaju nudne polskie wykłady i czerpać swoją twardą wiedzę samodzielnie za pośrednictwem MIT OCW, czy Coursea. Można natomiast korzystać ewentualnie z pomocy polskich dydaktyków na zasadzie konsultacji nowej wiedzy, z którą np. mamy jeszcze jakieś problemy.

Jestem zdania, że w normalnych krajach już za niedługo zacznie funkcjonować taki model - twardą wiedzę wykładową zdobywamy za pomocą wykładów on-line i ćwiczeń. Rolą profesora, wykładowcy, czy nauczyciela jest bardziej "mentorowanie", indywidualne pomaganie studentom w zrozumieniu świeżo przyswojonej wiedzy oraz wskazywanie nowych kierunków rozwoju.

Jestem bardzo ciekawy takiego rozwiązania, bo to jest już możliwe dzisiaj. Może ktoś na jakiejś polskiej uczelni stwierdzi, że jego zajęcia są do niczego i będzie studentom wysyłał na maila kolejne wykłady z MIT, a w ramach zajęć będzie czas na rozmowę ze studentami i indywidualny "tutoring"???